środa, 31 stycznia 2018

Inwentaryzacja moich 60 lat!!!

01 02 1958 - 01 02 2018
Ooooo...okrągło :)

Pomimo różnych wątpliwości najszło mnie i nie popuściło. Właściwie impulsem była Kalipso oglądająca album z moimi zdjęciami, powiedziała przy tym, że mogłabym pokazać te fotki na blogu. Pomyślałam sobie, że właściwie to może...tak...
No i jak dojście do wieku emerytalnego jakoś tak kujnęło mnie w jestestwo  , chociaż się tego po sobie nie spodziewałam bo do tej pory żadne jubileusze mnie nie ruszały, to zdecydowałam się na:

INWENTARYZACJĘ MOICH 60 LAT!!!
I pokazanie jej na blogu, bo skoro już mam bloga, to czemu nie? Może nie tylko mnie przyda się na coś ta moja inwentaryzacja :)

Czas tworzy nas. Czas morzy nas.
Nic w tym dziwnego-bo czas ma czas.
                                                       Jan Sztaudynger


Czas ma czas, ja z każdym dniem mam go coraz mniej, trzeba się zatem obejrzeć za siebie...

Dyniak Mójdyń ciekawie zerka na albumy z  migawkami z mojego życia zarejestrowanymi na papierze.


Wy też jesteście ciekawi?


No to tych których to interesuje, zapraszam na wycieczkę po moim życiu :) Oczywiście to co pokazuję, jest przeze mnie ocenzurowane , bo przecież trzeba mieć coś tylko dla siebie. No i pokazuję tylko takie fotki, na których zaakceptowałam swój wygląd ;)

Pierwszy album trochę nietypowy, bardzo duży, pierońsko ciężki i...
zrobiony, dawno, przez mojego najstarszego brata introligatora.
W okresie w którym był robiony, czarny albumowy karton, był nieosiągalny.
Na pierwszej stronie legitymacyjne fotki z różnych okresów mego życia, tych bliżej początku.


Na następnej to już moje dziecięctwo,
Nie śpieszyło mi się na świat, przesiedziałam u mamy w brzuchu jeszcze dodatkowe trzy tygodnie. Jak już się zdecydowałam na opuszczenie tego przytulnego miejsca, to pierwsze słowa jakie usłyszałam od rodzicielki brzmiały: jaka brzydka !!!
No cóż, wody płodowe przez te dodatkowe tygodnie napoczęły mój naskórek, jednak wygładziłam się po jakimś czasie i okazało się, że z moją urodą nie jest aż tak źle ;)
Jak widać na zdjęciu, początkowo chyba jednak żałowałam, że wylazłam z tego brzucha ;)

Tutaj razem ze starszym bratem.
Mama chciała mieć córkę z kręconymi włosami, jej życzeniu stało się zadość.

Nawet taki wielgi kukardowy motyl na włosach 
nie był wstanie mnie rozchmurzyć.
Bardzo wcześnie zaczęłam wypracowywać, swoją zmarszczkę pomiędzy brwiami ;)
Popatrzcie! nauczyłam się uśmiechać,  wygląda na to, że jednak zaakceptowałam rzeczywistość :)

Moda na misiowe paltociki była powszechna.
Pomimo czwórki dzieci, mama dawała radę szyć dla mnie sukienki, w naszym rodzinnym dziecięcym kwartecie ja jedna byłam dziewczyną, więc należały mi się te kiecki jak nic! We wczesnym dziecięctwie jeszcze mi one nie wadziły ;)

Szaro niebieska sukieneczka z niby bolerkiem, z kołnierzykiem obszytym pętelkami,
a uszyta przez moją mamę.
Jestem pośród tych rozsypywaczek kwiatów.


Ta letnia kreacja to też dzieło mojej mamy, ja to ta już bez kukardek.


Po to Pan Bóg dał niedzielę by po tygodniowym trudzie pomodliwszy się w kościele na Niskie Łąki poszli ludzie ;)

Tak spędzaliśmy niedzielny czas latem.
Zimą też nie siedzieliśmy w domu, a były to zimy "prawdziwe" o czym świadczy zamarznięta Oława.

Misiu ten sam, tylko ja trochę większa.
Kiedyś ubrania były "z zapasem"
Mój wygląd najwyraźniej już nie odstraszał, bo moje komunijne zdjęcie wisiało na wystawie zakładu fotograficznego szmat czasu ;)



Tutaj widać, mniej więcej, jakie długie miałam włosy.
Bardzo chciałam mieć siostrę, no i... urodził się mój najmłodszy brat, któremu matkowałam dopóki nie zaczął chodzić swoimi ścieżkami. Mama po jego urodzeniu poszła do pracy, a ja odrabiałam lekcje z odpowiedzialności, włócząc się z nim po dość szerokiej okolicy.

Na pierwszym zdjęciu z tatą, na drugim z chrzestnym.
Już nie jestem małą dziewczynką.

Mój malutki, no cóż braciszek, a nie siostrzyczka, często wolał już męskie towarzystwo naszych braci,
ale na kolanka dalej przychodził do siostry.
Tak, już nie jestem małą dziewczynką, właśnie kończę szkołę podstawową, pora zacząć myśleć o dorosłości.
Co bym chciała w życiu robić?
A bo ja wiem!
Według wychowawcy moje zdolności plastyczne nie są na tyle wybitne aby pójść do liceum plastycznego.
Bardzo dobra jestem z fizyki, próbuje więc dostać się do technikum elektronicznego, ale mi się nie udaje.



Magdalena Samozwaniec kiedyś napisała:
Dziewczyna to piec, w którym powoli piecze się BABA

Dziewczyną będąc oczywiście nie wierzyłam w żadną BABĘ.



Wakacje w podstawówce spędzałam na koloniach.

Ostatnia kolonia po skończeniu 8 klasy.

Mama i ja
Nie bardzo wiedziałam czego chcę, ale bardzo dobrze wiedziałam czego nie chcę, tak to zdecydowanie nie miałam ochoty zostać kucharką, ani kelnerką, więc z dwóch szkól zaproponowanych przez Kuratorium wybrałam budowlankę zamiast gastronomika.
No i teraz, uważajcie na płyny coby się nie zakrztusić ;)
Napiszę Wam jaki był pierwszy wyuczony przeze mnie zawód, a co tam, napiszę!!! ;)
Otóż mam dyplom BETONIARZA-ZBROJARZA!!!
Jednak to nie tak miało być, miał być stolarz, no ale w dniu rozpoczęcia roku szkolnego okazało się, że betoniarka ( tak to nazwał jeden z moich kolegów)

"Betoniarka" w wakacje  pojechała już nie na kolonie, ale na obóz WĘDROWNY!!!
I to był strzał w dziesiątkę mojego życia :)
Odkryłam dla siebie wędrowanie i góry!!!

Nawet to błocko dodawało górom kolorytu :)

Dwa tygodnie łazęgi po Beskidzie Sądeckim.
 Cudowny czas!!!
W następnym roku obóz trochę rozczarował, bo zamiast wędrowania,
nasze opiekunki woziły nas pekaesami.
Moje ambicje zawodowe wyrastały jednak ponad tego betoniarza - zbrojarza ;) Dlatego kontynuowałam naukę w Technikum Budowlanym.

Ze szkolnym towarzystwem, włóczyłam się po dolnośląskich górach.





Robiliśmy także wypady pod namioty.
DOROSŁAM!!!??????
...znaczy się na pewno! to dostałam dowód osobisty...


Dowód osobisty mam, to może by tak przymierzyć się do welonu...


O nieeeee!!! uwiera i źle leży...do welonu stanowczo jeszcze nie dorosłam...


Matura!!!

Moja klasa na kilka dni przed egzaminami maturalnymi.
Po maturze poszukiwanie pracy.
I znowu na pewno wiedziałam, że przerzucanie papierków w biurze śmiertelnie by mnie nudziło, zaś do pracy na budowie nie miam odpowiedniego charakteru.

No i fuksło mi się i trafiłam co prawda do biura, ale bardzo specyficznego. Pracowali w nim urbaniści, wspaniali ludzie, część z nich była także artystami. Artystyczne fluidy fruwały w powietrzu, no i ja także zaczęłam odkrywać w sobie artystkę!

Wycieczka szkoleniowa w Biurze Planowania Przestrzennego.
Jak widać w autobusie też tańczyć można ;)
Zaczęły mnie swędzieć dwa punkty na plecach w miejscu gdzie mogłyby pojawić się skrzydła ;)

Na zdjęciu widać uszytego przeze mnie zajączka według własnego projektu.
Widać także mojego zeza, słabe mięśnie gałek ocznych powodowały, że oczy
"uciekały mi" na boki. Z wiekiem mięśnie słabły, dlatego około czterdziestki
zdecydowałam się na operację.
Welon ślubny nie budził mego entuzjazmu , ale bardzo lubiłam dzieci i to z wzajemnością, dlatego z budowlańca przeskoczyłam do nauczyciela ;)
Skończyłam Studium Wychowania Przedszkolnego i zaczęłam pracę w przedszkolu.



Bal maskowy w przedszkolu.
Fiu-bździu miałam w głowie, a na głowie uszytą przez siebie czapeczkę misia.

Nadszedł czas, gdy moi młodsi bracia zaczęli zakładać rodziny.

Na weselu jednego z braci tańczę z tatą mojej mamy.
Jak widać dziadek był niezwykle eleganckim mężczyzną,
także i na co dzień :)

Ostatnia sukienka uszyta dla mnie przez moją mamę.
No i w ogóle moja ostatnia sukienka ;)

Ja jednak wolałam chodzić po górach...

Zaczęłam produkować sweterki dla siebie.

Góry to i narty, próbowałam...z marnym rezultatem ;)


Ło!!! czyżby zaczynała się we mnie piec ta BABA od Samozwaniec? ;)


Jednak, to dziecko we mnie, miało się znakomicie! ;)



Moje najstarsze bratanice.
 W czasach zgrzebnego polskiego socjalizmu, co to w sklepach był tylko ocet, miałam możność wyjechać na zgniły zachód, a to za sprawą mojej biurowej koleżanki, co to była mi prawie jak siostra.

Ja, Ania i jej młodsza córka Ewa.

Przez trzy miesiące, w trakcie pobytu w Hamm w Niemczech, przemieszczałam się na rowerze.
Hmm...tyle dobra i to na dodatek bez kolejek, a w Polsce tylko ten ocet...

Miałam okres dziergania sobie sweterków.
Ten pelerynka przeciwdeszczowa to takie "oswajanie zgniłego zachodu" ;)
Ech piękną być!!!
No i ta BABA może tak szybko się we mnie nie upiecze ;)
Urlop u rodziny na Wysoczyźnie Elbląskiej.

Dąb Bażyńskiego w Kadynach
No i znowu przymiarka do welonu... i bez zmian w dalszym ciągu źle mi leżał...

...Ale dziewczyna przez świat nie może iść całkiem sama.
Życie jest życiem, Pan przecież wie…

Już mi niosą suknię z welonem,
Już Cyganie czekają z muzyką,
Koń do taktu zamiata ogonem,
Mendelssohnem stukają kopyta.

Jeszcze ryżem sypną na szczęście,
Gości tłum coś fałszywie odśpiewa,
Złoty krążek mi wcisną na rękę,
I powiozą mnie windą do nieba.

A może jednak może...
Taaaaaak  wiedziałam czego nie chcę w życiu, ale tego czego chcę  szukałam po omacku...

Malowałam także bluzeczki.
Urlop na Mazurach.
,
W pewnym momencie nie dając sobie rady z tym szukaniem, wpadłam w doła!
Ciemno było wokół mnie, przez kilka lat...

Paradoksalnie to utrata pracy pomogła mi wygramolić się na powierzchnię. Rozwiązali przedszkole w którym pracowałam, należało poszukać innego. Praca w tym innym była bardzo dużym wyzwaniem. Wyzwań jeszcze wtedy nie lubiłam, ale byłam niezwykle ambitna i obowiązkowa, więc okazało się, że daje radę, a nawet jestem w czołówce i narzucam tempo. I to było właśnie to co dało mi kopa, pozytywnego i potężnego kopa i nawet wyrosło mi cuś na kształt skrzydeł ;)



Fragment mojego pokoju.
Zrobiona przeze mnie plecionka ze sznurka.
Zza pieca wystają 'moje" maski z gąbki.
Żyłam sobie, pracowałam, od czasu do czasu wyjeżdżałam, między innymi do Niemiec, zaglądałam do swego wnętrza i coś ta zazwyczaj nowego znajdowałam...




Maksymilianpark w Hamm

Tu także w Hamm 
 Krasnoludek czy Cuś ;)
Bardzo podobały mi się niemieckie ogródki przydomowe.
Trzymam na rękach naszego piesa Darka.

Hamm.
W ogrodzie koleżanki mojej koleżanki.
Christel była plastyczką prowadzącą warsztaty z rzeźby.
Pracownię miała w swoim ogrodzie.

W tym to ogrodzie miała mnóstwo swoich rzeźb.
 Bardzo dużo satysfakcji dawała mi praca z dziećmi !




Jednak nigdy nie polubiłam oświaty jako instytucji. Uczennicą będąc nie lubiłam być nauczana, wolałam się uczyć sama w swoim tempie i tego co mnie interesuje. A gdy znalazłam się po drugiej stronie, lubiłam być z dziećmi, ale nauczania i otoczki związanej z pracą nauczyciela, nie lubiłam!
Z czasem mój stosunek do szkolnictwa był coraz bardziej niechętny, a na dodatek los zaczął mi kłaść zdrowotne kłody pod nogi...
I nastąpiła kilkuletnia zdrowotna czarna seria.
Zaczęło się od upadku w trakcie szkolenia zawodowego i uszkodzenia wiązadeł barkowych. Pięć tygodni w gipsowym pancerzu, potem dodatkowo kilka tygodni rekonwalescencji, wytrąciło mnie z rytmu pracy i jeszcze bardziej zniechęciło do nauczycielskiego kieratu.

Wesele mojego chrześniaka.
Na jego prośbę wykonałam elementy do dekoracji sali.
Witraż i kwiatuszki to moje dzieło, obrazek to kompromis dla tradycji.
Tradycja nakazywała jeszcze mirt, ale udało mi się obronić moją kuncepcję.
Cytat na obrączkach brzmiał:
W maleńkiej obrączce uczuć świat cały,
Miłość, obowiązek, wzniosłe ideały.
Maleńka obrączka, a znaczy tak wiele...
Na całe życie włożona w kościele.
Mozolnie wycinałam go nożykiem introligatorskim.
W tym okresie moje struny głosowe także stwierdziły, że mają dosyć pracy w zawodzie który naraża je na nadmierną eksploatację. Wykorzystałam więc tą strunową ścieżkę i poszłam na urlop zdrowotny aby mój głos się zregenerował. On jednak nie chciał dochodzić do siebie, a specjalne komisje autorytatywnie stwierdziły, że na poprawę w najbliższym czasie nie mam szans i orzeczono u mnie chorobę zawodową.
Choroba zawodowa orzeczona w trakcie urlopu zdrowotnego uniemożliwiła mi powrót do pracy nauczyciela i tak skończyła się moja kariera w tym zawodzie!!!

W trakcie urlopu zdrowotnego, pojechałam do sanatorium kurować mój głos.
Wybrzeże morskie w okolicach Świnoujścia.
Przełom tysiącleci, a mnie coraz mniej, może niedługo zniknę...

Zdrowotne perypetie, oskrobały mnie ze wszelkiego tłuszczyku ;)
To jednak nie był koniec moich zdrowotnych zawirować, a zaledwie półmetek.
Do głosu doszedł mój szwankujący od lat woreczek żółciowy, zapalił się trzeba go było usunąć!
A zaraz potem przyszło to najgorsze!!!

NOWOTWÓR!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Przez szereg dni wałęsając się po mieście, krzyczała we mnie ta diagnoza,...
...jak to, to miałby być już mój koniec...
...nie chcę... nie zgadzam się...
...CHCĘ ŻYĆ...
Snując się tak, dotarło do mnie, że przecież ten rak wcale nie musi pozbawić mnie życia, tyle ludzi przecież daje radę gadzinie, więc ja też:
DAM RADĘ!!!!!!!!!!!!!!
No więc leczenie, radioterapia...
Po radioterapii opinia fachowców, że raczek powinien polec!

Córka mojej niemieckiej koleżanki właśnie wychodziła za mąż, pojechałam więc weselić się do Niemiec.

Plecenie weselnego wieńca i przygotowywanie kwietnej dekoracji pod okiem florystki.
W takim uroczym kościółku odbywał się ślub.


Po roku okazało się, że rak jednak...nie poległ, tylko przerzucił się trochę wyżej i ma się dobrze, ba bardzo dobrze...
Radioterapia i hormony...

Hormony, jak to mają w zwyczaju, rozdęły mnie!!!
Terapie zwalczające raka pozostawiły po sobie całe mnóstwo różnych zdrowotnych upierdliwości, ale...
ŻYŁAM!!!
A na dodatek okazało się, że ekstremalne przeżycia związane z chorobą nowotworową wyzwoliły we mnie to co do tej pory ledwie się tliło.
Okazało się, że mam w sobie olbrzymią SIŁĘ.
I zaczęłam z tej siły czerpać, bo żyć wcale nie było łatwiej niż poprzednio, tylko ja wiedziałam, że przed trudnościami nie muszę uciekać w ciemność i kryć się po dołach...

Lasy w Oksie, rodzinnej wsi mojej mamy.

Wystawa dinozaurów w Wytwórni Filmów Fabularnych.

Arboretum leśne w okolicach Sycowa.

Nasz ogród botaniczny.
Wisi na mnie wydziergane przeze mnie torebiszcze.
No i widzicie? jest BABA!!!

Wesele drugiej córki mojej niemieckiej koleżanki.
Hmm...właściwie zewnętrznie można by tą babę zakamuflować, tyle jest teraz różnych ozdobnych mas i lukrów. Można by...tylko, ja jakoś nigdy nie czułam potrzeby przyozdabiania siebie. Może inaczej, źle się czułam wysztyftowana i oddęta!

Wiszącą na mnie torebusię uszyłam sobie z...kamizelki.
Przód kamizelki złożyłam na pół, zeszyłam boki i dół, w podcięcie podpachowe wszyłam zamek
i doszyłam pasek.
Oczywiście żal dziewczyny, ale szkoda czasu na żale, bo ja wcale tej baby w sobie nie czuję! Dziecko we mnie tak się rozpycha, że nie ma tam już miejsca na babę ;)

Jak widać jedziemy samochodem i właśnie zarzuciło nas na zakręcie ;)
A otóż co tu mamy!
Święto Dyni!!!
Gdyby nie ono nie byłoby moich Dyniaków :)))

Prorocze zdjęcie!!!
Czas sprzysiężony z choróbskiem, zabrał mój dziarski sprężysty krok.


ale i pod górę, w dalszym ciągu daję radę!



Mama i ja w pobliżu kamienicy w której mieszkamy.
Pić mi nie wolno. Bardzo krucho z żarłem,
A ja się śmieję,śmieję całym gardłem.
Jestem szczęśliwy, choć wolno tak mało,
No bo prócz szczęścia cóż mi pozostało? J.Sztaudynger.

Jak widać ufnie i z uśmiechem patrzymy w przyszłość.
Czyżby mi rogi wyrosły, czy cuś? ;)
Park w Leśnicy.
Lubię drzewa!
Park w Leśnicy.
Po wielu latach, znowu na górskim szlaku. Nie było łatwo...


 Całkiem niedawno odkryłam dla siebie blogowisko, bardzo to mnie się przydaje w życiu :) !

Dolina Kościeliska.
Dzięki znajomości blogowej dotarłam w tatrzańskie doliny :)

Jedno z moich dość licznych spotkań z koleżankami blogowymi :)

Hmm...zbliżam się do sześćdziesiątki z tą moją inwentaryzacją i popatrzcie zamiast pokornie rozkoszować się emeryckim nicnierobieniem, ja cały czas grzebię się w tem moim wnętrzu i co rusz coś z niego wyciągam! Takie dyniaki natenprzykład, niepoważne takie te moje dyniowe dzieła, a tyle satysfakcji mi dają. Zerkają z każdego kąta mego pokoju i raduje się me serce :)))

XII Festiwal Dyni, pierwszy raz prezentuję swoje Dyniaki.

XIII Festiwal Dyni druga raz prezentuję swoje Dyniaki.


XIV Festiwal Dyni i trzecia prezentacja moich Dyniaków.

Jednak obiektywnie muszę przyznać, że ciało me mdłe już niestety!

Maksymilianpark w Hamm
Moje mdłe ciało nie przeszkadza mi w dostrzeganiu piękna tego świata.


Autoironia...potrafię i lubię...
Łatwiej mi z nią żyć :)


 BABĘ można przerobić na "ironiczny torcik"
Piecze się ta BABA w dziewczynie, piecze, aż w końcu wychodzi z tego...
PIERNIK!!! ;)
Gdy człowiek w lustrze twarz swą bada,
Częstokroć chciałby krzyknąć: "Biada!"
Lecz w końcu się obraca tyłem
I mówi: - Nic się nie zmieniłem.
J.Sztaudynger

Tak, czas ma czas i igra sobie z naszym czasem ;)

Nie potrafię wyrzucać zegarków, tak jak i okularów ;)
Kiedyś stworzyłam sobie z nich cuś takiego.
"Igraszki czasu", tak to nazwałam :)
No i tyle tej mojej inwentaryzacji!
Przydał mi się ten przegląd. Chyba za rzadko oglądam się za siebie...
Jak widać los nieraz mi dokopał, pomimo, że złorzeczyłam i wygrażałam mu pięściami, to właściwie teraz nie mam do niego żalu. Nie gdybię, zaakceptowałam wszystko co mi się w życiu wydarzyło, nic nie chciałabym w nim zmienić. Potrzebne mi było wszystko czego w życiu doświadczyłam, ba posunęłam się nawet do tego, że negatywy przenicowałam na pozytywy ;)

I tak to przyglądnąwszy się temu co minęło zamierzam aktywnie kontynuować życie i odnajdywać w nim jak najwięcej radości :))

Ela Elaja wraz ze swoją siostrą Gosią Maszową, blogowe koleżanki, zrobiły mi taką wzruszającą piękną niespodziankę!!!

Mójdyń też jest zachwycony!!! :)))
Serdecznie dziękuję dziewczyny:**♥♥

PS
Nie jestem aż taką bohaterką, aby zupełnie nie przejmować się tym co czas zrobił z tej gładkiej i wysmukłej dziewczyny jaką byłam, tylko przecież i tak nie mam innego wyjścia jak to zaakceptować. Aktualnie pracuję nad tym ;)

Każda zmarszczka ma historię swą,
Każda rzeźbiona uśmiechem albo łzą. J.Sztaudynger