No i stało się!!!
Dyniowa maniaczka zarzekała się, zarzekała, jednakowoż w końcu słowa dotrzymała i...nie zawiozła swoich dyniaków na Festiwal Dyni, w tym roku już XV.
A pogoda była jak... jak... jak...no nawet trudno znaleźć odpowiednie określenie na cudowność tej pogody! Wręcz baśniowa złota jesień!!!
Zatem dlaczego nie zawiozła, ta maniaczka jedna, swoich dyniowych stworów na dyniowe święto?
Główna przyczyna była taka, że upierdliwość mego życia wrosła na tyle, że od ubiegłorocznego festiwalu zrobiłam tylko 3, słownie trzy dyniaki, i to takie moje, których nie zamierzam, przynajmniej na razie, wypuszczać w świat. Na festiwal zaś przydałaby się przecież jakaś drobnica, lekka w wykonaniu i w lekkiej cenie, bo właśnie takie wytwory preferują uczestnicy różnorodnych targów.
Była też inna bardzo ważna przyczyna. Otóż moje doświadczenia kiermaszowe są bardzo ubogie, dlatego każdorazowe przygotowanie do Festiwalu Dyni wymagało ode mnie dużo pracy organizacyjnej, musiałam sobie zaplanować ekspozycję, potem trzeba było zapakować dyniaki, które wszak dość delikatne są i nie można ich upchać byle jak. Potem trzeba je było rozpakować i znowu zapakować po festiwalu i rozpakować w domu, ufff... jak dla mnie to duże wyzwanie. A że opieka nad moją mamą i współżycie z nią jest coraz bardziej obciążające fizycznie, a przede wszystkim psychiczne, więc do przygotowania się do festiwalu, po prostu zabrakło mi energii!
Taaaak był jeszcze inny powód, aby zostawić dyniaki w domu, ino on taki trudny do sformułowania, pełen takich różnych domysłów i niedomówień, ale to on spowodował, że sprężyłam się i na kilka dni przed dyniowym świętem wymodziłam Pingdynia, a malowałam go w sobotę późnym wieczorem, żeby w niedzielę zabrać go do ogrodu ;) Nowy dyniak był mi potrzebny do fotograficznej relacji z uroczystości, wszak pozostałe miały już swoje sesyje, oraz przez taki jeden niuans...gdybym natenprzykład spotkała pana F. organizatora festiwalu, to chciałam mieć ze sobą jakiegoś mojego dyniowego stwora ;) No i natkliśmy się na siebie...3 razy :)
Ech!!! Mary cha cha rozpisałaś się!!! Najwyższa pora na relację z festiwalu!
Wiecie już, że pogoda była piękna, chyba nie było piękniejszej na żadnym z 15-tu festiwali dyni i nic nie zwiastowało ani jednej nawet maniuniej kropelki deszczu...;)
 |
W drodze do ogrodu mijałam, strojące się jesiennie, Muzeum Narodowe. |
Niebiańska pogoda i...niehandlowa niedziela spowodowały zaś, że już na dzień dobry postałam sobie pół godziny w kolejce po bilet.
Długość kolejki bardzo wymownie świadczyła o frekwencji, ale po przekroczeniu bramy i tak zaskoczyła mnie ta ludzka mnogość przelewająca się przez ogrodowe alejki.
Jednakowoż skoro żeśmy się z Pigdyniem tak znaleźli, zobowiązywało to nas to oglądu dyniowych atrakcji.
I oto Pingdyń wśród kuzynek!
Jako, że niedzielne przedpołudnie miałam bardzo intensywnie i męczące, to jakoś na widok tych dyń nie obudziła się we mnie maniaczka ta dyniowa, a mnie samej bez niej nie chciało się węszyć za finezyjnymi kształtami
i dlatego poszliśmy sobie dalej, wybierając prześwity pomiędzy ludzką masą.
 |
Pingdyń w swojej dyniakowej postaci przypomina...pingwina,
bo właśnie taką postać sugerował jednoznacznie kształt dyni,
był on dość prosty do zrobienia. |
Na fejsie widziałam, że w setną rocznicę niepodległości, ogrodowe dyniowe kompozycje zadęły w patriotyczne trąby, no i...nie zachwyciło mnie to co widziałam na zdjeciach...
Gdy doszłam do dyniowej postaci Chopina...no cóż...nie zmieniłam opinii!
Dlatego to, gdy dotarłam do miejsca, gdzie tych kompozycji powinno być więcej, jakoś nie miałam ochoty do ich poszukiwania.
Szczególnie, że...
opiekunowie małych dzieci, nie mieli szacunku do cudzej pracy.
Widoczna niżej czerwona plama, to była dyniowa mapa Polski, na zdjęciu bardzo dobrze widać, dlaczego to zbiorowisko dyń nie przypomina już kształtem naszego kraju!
W relacjach z festiwalu wyczytałam, że publika zniszczyła bardzo dużo dyniowych kompozycji!
Przy tej kompozycji nie było tłumów i ona fajnie wpisywała się w to otoczenie.
Z dużym samozaparciem dopchałam się do dyń rekordzistek, jednak tym największym nie udało mi się zrobić zdjęcia.
Udało mi się jeszcze dotrzeć do konkursowej ekspozycji dyń o najbardziej odlotowych kształtach.
Ten koroniasty ptaszek taki rozsłoneczniony, wzbudził moją sympatię.
Maniaczka dyniowa we mnie uparcie milczała, zamiast więc wybierać cudaczne dynie, wybrałam sobie niezwykłej urody...dechę wykonaną że śliwkowego drewna ;) Do stoiska z deskami nie dotarły jeszcze tłumy, dlatego też mogłam się spokojnie delektować urodą drewna :)
No cóż, nie pokażę Wam pełnej relacji z XV Dolnośląskiego Festiwalu Dyni, gdybym nie umówiła się w ogrodzie z rodziną, może znalazłabym więcej samozaparcia w przedzieraniu się przez tłumy.
Ponieważ oni relaksowali się w zacisznej części ogrodu, to i ja tam po tuptałam.
A oto łączka położona na skraju ogrodu botanicznego.
Na łączce zaś nasz Tymonek w otoczeniu mojej rodzinki.
Maleńtas otrzymał urodzinowe prezenty i uczynił sobie z nich...perkusję :)
Na której bębnił i bębnił i wcale go to nie nudziło :)
Taaaaaa pogoda jak widać piękna jest i nic nie zwiastuje ani jednej nawet maniuniej kropelki deszczu...;)
A pamiętacie moje relacje z trzech poprzednich festiwali?
Dla przypomnienia
XII,
XIII,
XIV
Przed tym XV festiwalem Facebook podsuwał mi co kilka dni wspomnienia z trzech poprzednich i gdzieś tam a zakamarkach duszy mej tliła się iskiereczka żalu...
jednakowoż, już w trakcie, snując się po ogrodzie...żalu we mnie nie było!
Oczywiście mam ochotę pokazywać ludziom moje dyniaki, ale już raczej nie na takich kiermaszach jarmarkach...
Jako że mało w tym festiwalowym poście było Pingdynia, żebyście mogli mu się lepiej przyjrzeć, to pokażę Wam go jeszcze na tle wrocławskiej jesieni ;)
Tutaj boczkiem.
Prawda że świetnie się prezentuje na tle Oławy :)
A tak wygląda z tyłu.
W dali most Grunwaldzki.
I drugi boczek ;)
Z mostem Grunwaldzkim w tle i "sedewcowcami"
I boczny tył
i ulica Na Grobli.
Jako że wrocławska jesień piękna była tego roku, to Pingdyń po prezentuje Wam jeszcze swoją postać z każdej swojej strony :)
Tu jesień bez dyniaka, ale za to ile w niej światła!!!
Pingdyń skończył już swoją prezentację, jeszcze tylko trochę jesieni :)
I tu znowu Oława.
Kolorowym liściom ogonki zaczynają omdlewać, przestają kurczowo trzymać się gałązek i wiadoma rzecz, opadają na ziemię, tak to zaczyna się kończyć złoty etap jesieni, niedługo...listopad...
Ale, ale po listopadzie już tylko zima, a potem WIOSNA!!!!!!!!!!!!!!!!!
I tego się trzymajmy ;)