poniedziałek, 22 października 2018

XV Festiwalu Dyni...tylko z Pingdyniem

No i stało się!!!
Dyniowa maniaczka zarzekała się, zarzekała, jednakowoż w końcu słowa dotrzymała i...nie zawiozła swoich dyniaków na Festiwal Dyni, w tym roku już XV.
A pogoda była jak... jak... jak...no nawet trudno znaleźć odpowiednie określenie na cudowność tej pogody! Wręcz baśniowa złota jesień!!!
Zatem dlaczego nie zawiozła, ta maniaczka jedna, swoich dyniowych stworów na dyniowe święto?

Główna przyczyna była taka, że upierdliwość mego życia wrosła na tyle, że od ubiegłorocznego festiwalu zrobiłam tylko 3, słownie trzy dyniaki,  i to takie moje, których nie zamierzam, przynajmniej na razie, wypuszczać w świat. Na festiwal zaś przydałaby się przecież jakaś drobnica, lekka w wykonaniu i w lekkiej cenie, bo właśnie takie wytwory preferują uczestnicy różnorodnych targów.
Była też inna bardzo ważna przyczyna. Otóż moje doświadczenia kiermaszowe są bardzo ubogie, dlatego każdorazowe przygotowanie do Festiwalu Dyni wymagało ode mnie dużo pracy organizacyjnej, musiałam sobie zaplanować ekspozycję, potem trzeba było zapakować dyniaki, które wszak dość delikatne są i nie można ich upchać byle jak. Potem trzeba je było rozpakować i znowu zapakować po festiwalu i rozpakować w domu, ufff... jak dla mnie to duże wyzwanie. A że opieka nad moją mamą i współżycie z nią jest coraz bardziej obciążające fizycznie, a przede wszystkim psychiczne, więc do przygotowania się do festiwalu, po prostu zabrakło mi energii!
Taaaak był jeszcze inny powód, aby zostawić dyniaki w domu, ino on taki trudny do sformułowania, pełen takich różnych domysłów i niedomówień, ale to on spowodował, że sprężyłam się i na kilka dni przed dyniowym świętem wymodziłam Pingdynia, a malowałam go w sobotę późnym wieczorem, żeby w niedzielę zabrać go do ogrodu ;) Nowy dyniak był mi potrzebny do fotograficznej relacji z uroczystości, wszak pozostałe miały już swoje sesyje, oraz przez taki jeden niuans...gdybym natenprzykład spotkała pana F. organizatora festiwalu, to chciałam mieć ze sobą jakiegoś mojego dyniowego stwora ;) No i natkliśmy się na siebie...3 razy :)

Ech!!! Mary cha cha rozpisałaś się!!! Najwyższa pora na relację z festiwalu!

Wiecie już, że pogoda była piękna, chyba nie było piękniejszej na żadnym z 15-tu festiwali dyni i nic nie zwiastowało ani jednej nawet maniuniej kropelki deszczu...;)  

W drodze do ogrodu mijałam, strojące się jesiennie, Muzeum Narodowe.
Niebiańska pogoda i...niehandlowa niedziela spowodowały zaś, że już na dzień dobry postałam sobie pół godziny w kolejce po bilet.
Długość kolejki bardzo wymownie świadczyła o frekwencji, ale po przekroczeniu bramy i tak zaskoczyła mnie ta ludzka mnogość przelewająca się przez ogrodowe alejki.


Jednakowoż skoro żeśmy się z Pigdyniem tak znaleźli, zobowiązywało to nas to oglądu dyniowych atrakcji.
I oto Pingdyń wśród kuzynek!
Jako, że niedzielne przedpołudnie miałam bardzo intensywnie i męczące, to jakoś na widok tych dyń nie obudziła się we mnie maniaczka ta dyniowa, a mnie samej bez niej nie chciało się węszyć za finezyjnymi kształtami 


i dlatego poszliśmy sobie dalej, wybierając prześwity pomiędzy ludzką masą.

Pingdyń w swojej dyniakowej postaci przypomina...pingwina,
bo właśnie taką postać sugerował jednoznacznie kształt dyni,
 był on dość prosty do zrobienia.
Na fejsie widziałam, że w setną rocznicę niepodległości, ogrodowe dyniowe kompozycje zadęły w patriotyczne trąby, no i...nie zachwyciło mnie to co widziałam na zdjeciach...
Gdy doszłam do dyniowej postaci Chopina...no cóż...nie zmieniłam opinii!


Dlatego to, gdy dotarłam do miejsca, gdzie tych kompozycji powinno być więcej, jakoś nie miałam ochoty do ich poszukiwania.
Szczególnie, że...


opiekunowie małych dzieci, nie mieli szacunku do cudzej pracy.
Widoczna niżej czerwona plama, to była dyniowa mapa Polski, na zdjęciu bardzo dobrze widać, dlaczego to zbiorowisko dyń nie przypomina już kształtem naszego kraju!
W relacjach z festiwalu wyczytałam, że publika zniszczyła bardzo dużo dyniowych kompozycji!


Przy tej kompozycji nie było tłumów i ona fajnie wpisywała się w to otoczenie.


Z dużym samozaparciem dopchałam się do dyń rekordzistek, jednak tym największym nie udało mi się zrobić zdjęcia.


Udało mi się jeszcze dotrzeć do konkursowej ekspozycji dyń o najbardziej odlotowych kształtach.








Ten koroniasty ptaszek taki rozsłoneczniony, wzbudził moją sympatię.


Maniaczka dyniowa we mnie uparcie milczała, zamiast więc wybierać cudaczne dynie, wybrałam sobie niezwykłej urody...dechę wykonaną że śliwkowego drewna ;) Do stoiska z deskami nie dotarły jeszcze tłumy, dlatego też mogłam się spokojnie delektować urodą drewna :)


No cóż, nie pokażę Wam pełnej relacji z XV Dolnośląskiego Festiwalu Dyni, gdybym nie umówiła się w ogrodzie z rodziną, może znalazłabym więcej samozaparcia w przedzieraniu się przez tłumy.
Ponieważ oni relaksowali się w zacisznej części ogrodu, to i ja tam po tuptałam.










A oto łączka położona na skraju ogrodu botanicznego.


Na łączce zaś nasz Tymonek w otoczeniu mojej rodzinki.


Maleńtas otrzymał urodzinowe prezenty i uczynił sobie z nich...perkusję :)


Na której bębnił i bębnił i wcale go to nie nudziło :)


Taaaaaa pogoda jak widać piękna jest i nic nie zwiastuje ani jednej nawet maniuniej kropelki deszczu...;)
A pamiętacie moje relacje z trzech poprzednich festiwali?
Dla przypomnienia XII, XIII, XIV  


Przed tym XV festiwalem Facebook podsuwał mi co kilka dni wspomnienia z trzech poprzednich i gdzieś tam a zakamarkach duszy mej tliła się iskiereczka żalu...
jednakowoż, już w trakcie, snując się po ogrodzie...żalu we mnie nie było!


Oczywiście mam ochotę pokazywać ludziom moje dyniaki, ale już raczej nie na takich kiermaszach jarmarkach...

Jako że mało w tym festiwalowym poście było Pingdynia, żebyście mogli mu się lepiej przyjrzeć, to pokażę  Wam  go jeszcze na tle wrocławskiej jesieni ;)

Tutaj boczkiem.
Prawda że świetnie się prezentuje na tle Oławy :)


A tak wygląda z tyłu.
W dali most Grunwaldzki.


I drugi boczek ;)
Z mostem Grunwaldzkim w tle i "sedewcowcami"


I boczny tył
i ulica Na Grobli.


Jako że wrocławska jesień piękna była tego roku, to Pingdyń po prezentuje Wam jeszcze swoją postać z każdej swojej strony :)


Tu jesień bez dyniaka, ale za to ile w niej światła!!!














Pingdyń skończył już swoją prezentację, jeszcze tylko trochę jesieni :)








I tu znowu Oława.




Kolorowym liściom ogonki zaczynają omdlewać, przestają kurczowo trzymać się gałązek i wiadoma rzecz, opadają na ziemię, tak to zaczyna się kończyć złoty etap jesieni, niedługo...listopad...
Ale, ale po listopadzie już tylko zima, a potem WIOSNA!!!!!!!!!!!!!!!!!
I tego się trzymajmy ;)



piątek, 12 października 2018

"Jak zwykle, po lecie - Jesień, jesień już", to i Czapliki wychodzą z szuflad :)

To, że jestem manelara nie poruszy pewnie nikogo z moich czytelników, bo pewnie chociaż część z Was ma podobnie :)
Polowanie na okazje pozostało mi w spadku po socjalizmie i tak mi to weszło w krew, że czas leci, a mnie w dalszym ciągu trudno oprzeć się jakieś cudnej okazyjce ;) Okazyjki przydatne mnie i moim bliskim, bardzo sobie chwalę. Zdarza mi się jednak niestety przygarnąć okazyjkę, co do której mi się wydaje, że ma potencjał, ino później z tym potencjałem różnie bywa ;)
Dlatego to w moich szufladach zalega dużo dobra wszelkiego, między innymi kolekcyjka czapek, bardzo rzadko przeze mnie noszonych.
Jako że nastała nam już jesień


a pomimo wysokich temperatur w dzień, nocki zimnawe są, a ja zmarzlak jestem, zajrzałam więc do szuflad w poszukiwaniu cieplejszego przyodziewku.

I popatrzcie ino co mi z jednej z nich wylazło!!!
Cóż to takiego może być???
To...czaplik psze państwa!!!!!!!!! ;)


Co to takiego czaplik?
Otóż czaplik to znudzona zaszufladkowaniem czapka, która przemieniła się w cudaczka hehehehehe

No dobra, nie zrobiła tego sama z siebie, to ja ją przemieniłam. Uznałam, że jednak należałoby tym leżakującym czapkom dać jakąś szansę ;)
Wpierw na taką wiekopomną szansę załapała się dziecięca czapeczka, zanabyta przeze mnie, no bo... taka ładna była ;)

Postanowiłam sobie na tej czapeczce po gimnastykować szare komórki.
Założenie było takie, aby zrobić stwora bez używania nożyczek, tylko za pomocą igły i nitki.


To była czapeczka pilotka, kształtowanie stwora zaczęłam od nauszników, z nich zrobiłam nibynóżki, został mi nadmiar i z niego ukształtowałam kuperek.


Jako że nie zamierzałam wypełniać środka niczym obcym, to aby stwora była sztywna złożyłam czapeczkę na pół i zszyłam środkowy odcinek. Z tego co wepchałam do środka, wyciągnęłam nosek, potem ukształtowałam oczodoły, przyszyłam oczka, usteczka i jeszcze wydzieliłam z tułowia łapeczki i już...
Czaplik był gotowy!
Prawda, że proste? ;)
No dobra, trochę się jednak te moje szare komórki nagimnastykowały przy jego powstawaniu :)
Jednakowoż to bardzo przyjemna gimnastyka była, zapraszam do spróbowania :)


Jako że czaplik powstał z czapeczki, załóżmy że to była jesienna czapeczka, to przecież nie mógł siedzieć w domu, bo przecież nie takie jest przeznaczenie czapek.
Zabrałam go więc na dwór, do tej jesieni :)


No i czyż w tych okolicznościach przyrody nie wygląda lepiej niż na głowie? :)


Jednakowoż można Czaplikowi zarzucić, że nie spełnia swojej funkcji, wszak powinien grzać jakąś dziecięcą głowinę.


Hmm...jednak leżąc w mojej szufladzie w pierwotnej formie, też tej funkcji nie spełniał.












Chodziłam sobie po moim mieście z Czaplikiem i podziwialiśmy złotą wrocławską jesień.








W głowie lęgła mi się myśl, że








fajnie by było, aby w tej nowej swojej postaci, jednak trafił do jakiegoś dziecka i jeśli nie główkę, to grzał...dziecięce serduszko poprzez swoją bliskość.



 I...
jest dziecko!


Wygląda na to, że będą do siebie pasować.


No bo jeśli to dziecko,






tak pięknie tuli się do drzew


przytuli także Czaplika, aby nie leżał już w szufladzie nikomu niepotrzebny!


Miłości do drzew uczy Tymonka, jego mama, a moja bratanica Madziula :)))
















  Po czerni jeżyny
Po liściu kaliny
- Jesień, jesień już
Po ciszy na stawie
Po krzyku żurawi
- Jesień, jesień już
Po astrach, po ostach
To widać, to proste że
- Jesień, jesień już
I po tym że wcześniej
Noc ciągnie ze zmierzchem
- Jesień, jesień już


Po pustym już polu
Po pełnej stodole
- Jesień, jesień już
Strachowi na wróble
Już nad czym się trudzić?
- Jesień, jesień już
I po tym że w górze
Wiatr wróży kałuże, tak
- Jesień, jesień już
I po tym że przecież
Jak zwykle, po lecie
- Jesień, jesień już


Ach, ten dzień w kolorze śliwkowym!
- Berberysu i głogu ma smak...
Stawia drzewom pieczątki
- Żeby było w porządku
Że już pora
Że trzeba iść spać...
A my tak - po kieliszku, po troszeczku
Popijamy calutki ten dzień
- Próbujemy nalewki
Z dzikiej róży, z porzeczki
Żeby sprawdzić - czy zima
To wypić się da?...




https://www.youtube.com/watch?v=mnHNBCoHnU4




- To się w głowie nie mieści
Że tak szumi szeleści
Tak bliziutko, o krok, prawie tuż
Głębokimi rzekami, pachnącymi szuwarami
Idzie jesień
I prosto w nasz próg...
- Ale co tam! przecież taka jesień złota
Nie jest zła!
- Ale co tam! Przecież taka jesień złota
Niechaj trwa...