poniedziałek, 28 grudnia 2020

Tosia, cóż takiego dostała od życia?

Dziewczynka na zdjęciu niżej ma na imię Tosia, a ten pyzaty berbeć stojący na krześle to jej brat Romek.
Tosia wygląda na zmęczoną, jakże jednak ma nie być zmęczona skoro ma 9 lat i zajmuje się swoim bratem, oprócz tego pomaga w karczmie pewnego Niemca.
Zdjęcie to zrobione zostało w Niemczech w 1941 roku, przez świat przetacza się II wona światowa.
Dziewczynka na zdjęciu to moja mama Antonina! Jej rodzice, a moi dziadkowie dobrowolnie wyjechali do pracy do wojujących ze światem Niemiec, ponieważ dziadek był murarzem a w okupowanej Polsce z murarki nie dało się utrzymać rodziny.
Babcia z dziadkiem pracują na roli u bauera, a ich córka opiekuje się w tym czasie malutkim bratem. A ponieważ bauer oprócz ziemi uprawnej ma także karczmę, to Tosia w międzyczasie rozlewa piwo z beczek do butelek, a także sprzedaje je wieczorami w karczmie. Antosia świetnie nauczyła się liczyć po niemiecku.
 
 
Rodzice Tosi, raz w tygodniu, gdy dostaną zapłatę za swoją pracę, kupują w pobliskim miasteczku cukier w kostkach, to podarek dla małej córeczki, aby osłodzić jej choć odrobinę pracowite dzieciństwo.
Pomimo tego, że w tak młodym wieku musiała wypełniać liczne obowiązki, mama tego okresu nie wspominała źle. Opowiadała, że bauer i jego żona traktowali ją dobrze, zabierali ją razem ze swoimi dziećmi na wycieczki do miasta, tylko nie wolno jej było się wtedy odzywać, aby nie zdradziła się akcentem, że nie jest niemieckim dzieckiem.  
Na zdjęciu Tosia ze swoim tatą, a moim dziadkiem

Zobaczcie jak pięknie Tosia się uśmiecha, to ta dziewczynka pierwsza z prawej strony.
Wojna się skończyła a ona z rodzicami i bratem w dalszym ciągu jest w Niemczech, w obozie dla osób przemieszczonych
https://pl.wikipedia.org/wiki/Obozy_dla_os%C3%B3b_przemieszczonych_po_II_wojnie_%C5%9Bwiatowej
 

Dla Tosi w końcu nadeszły radosne czasy, poznaje tym obozie licznych przyjaciół. W końcu chodzi do szkoły, przerabiają w ciągu jednego roku materiał dwóch klas.

Antosia takim to sposobem kończy 4 klasy szkoły podstawowej. Należy także do harcerstwa.
Dziadkowie zaś mają dylemat, wracać do ojczyzny, czy może jednak udać się na drugą stronę świata do Stanów Zjednoczonych.
W końcu jednak decydują się na powrót do Polski.
 

 Wracają do rodzinnej wsi, Oksy. 
Oksa to bardzo malowniczo położona wieś otoczona stawami hodowlanymi i lasami, a powstała jako kalwińskie miasteczko założone przez Mikołaja Reja, do Nagłowic jest około 3 kilometrów. https://mojagminaoksa.pl.tl/Oksa-Informacje-ar-.htm
Nie pamiętam czy jest to 1947 czy może 48 rok, w każdym razie Antosia jest już nastolatką i ma zaliczone tylko 4 klasy szkoły podstawowej. W takim wieku nie chcą jej już przyjąć do wiejskiej szkoły podstawowej. Dziadkowie znajdują więc krawcową, która przyjmuje ją na naukę krawiectwa. 


Mama uczy się więc krawiectwa, wspominała o tej nauce z humorem, Wszyły na ten przykład z koleżankami, czerwoną szmatkę w rozporek pewnego chłopaka, ot tak dla żartu ;)
Bo Antosia jest wesołą i energiczną dziewczyną. Razem z siostrą swojego taty, która jest tylko 2 lata starsza od niej, wiodą prym pośród wiejskiej młodzieży. Gdy idą przez wieś, ludzie szeptają pomiędzy sobą: O idą Kapitanówny. Przydomek wziął się stąd, że ich przodek jeździł u Radziwiłła, właściciela Oksy, na koniu i w mundurze, jaką jednak pełnił rolę na dworze o tym fama rodzinna milczała.
Tosia, jak widać na zdjęciach, jest także bardzo ładna, nie brakuje jej więc adoratorów. No cóż adorować córkę murarza, co to nie ma ani morgi ziemi, to można, jednakoż żenić się z nią to już nie można, bo tego nie życzą sobie zamożni rodzice adoratorów.

Po wojnie murarze są potrzebni, ale bardziej w zniszczonych miastach niż na wsi, dlatego to dziadek jedzie do Wrocławia, aby tam znaleźć miejsce do życia dla swojej rodziny. Po jakimś czasie przyjeżdża do niego Antosia. A babcia z Romkiem dołączają do nich jako ostatni.

Tosia uczyła się krawiectwa z zapałem, była zdolna i lubiła szyć, dlatego to po przyjeździe do Wrocławia dostała pracę jako krawcowa w żydowskiej spółdzielni krawieckiej "Zgoda"
Szyli tam mundury dla wojska, mama zaś była specjalistką od ręcznego obszywania dziurek.
Taka krawiecka ciekawostka, popatrzcie na tych panów po lewej stronie, oni szyją ręcznie siedząc na stole. Taka była zasada, szyta odzież aby się nie pobrudziła nie mogła dotykać zadeptanej podłogi.

Spółdzielnia dbała o swoich pracowników, organizowała dla nich różne rozrywki kulturalne. Mama chodziła więc do teatru, kina, tańczyła i śpiewała w zespole zakładowym. Podobno zespołem tym zajmował się mistrz Henryk Tomaszewski, który mistrzem jeszcze wtedy nie był.

Udzielała się towarzysko.


Miała adoratorów

Podróżowała.




 
Była młoda, ładna, sympatyczna, miała liczne grono znajomych.
Czas płynął, przyjemnie, jednak nie zupełnie bez trosk.
 

Młodość mojej mamy przypadała na pierwszą połowę lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia, obowiązywał wtedy patriarchalny model rodziny, a jej się marzył mąż partner, a nie władca. Męża partnera to i w naszych czasach niełatwo znaleźć, a prawie 70 lat temu było znacznie, znacznie, znacznie trudniejsze. Tak to mama szukając nie bardzo miała ochotę wychodzić za mąż dopóki nie znajdzie odpowiedniego kandydata, babcia jednak niezbyt przychylnie patrzyła na rozbawiony tryb życie mamy.
Dziadkowie moi, pod wpływem przeżyć wojennych, po powrocie do Polski wstąpili w szeregi Świadków Jehowy, babcia nakłaniała mamę aby także wstąpiła w szeregi Świadków, na co ona nie miała absolutnie ochoty!
Mama należała do kościoła rzymskokatolickiego, śpiewała nawet w kościelnym chórze.
I w tym to chórze poznała mego tatę Józefa, na zdjęciu tata stoi po prawej stronie.
 

 
Chórzyści należący do tego kościelnego chóru byli młodymi ludźmi i stanowili zgraną koleżeńską paczkę. Spędzali ze sobą dużo czasu, doskonale bawiąc się razem. 
Mama z tatą na saneczkach.


Mama siedzi na leżącym na saneczkach przyszłym moim chrzestnym, tato z rozbawieniem się im przygląda. Obok stoi zaś najstarsza córka mego przyszłego chrzestnego, do której zapewne te saneczki należały ;)

 
Mama i tata jeszcze przed ślubem
No cóż Antosia nie znalazła tego czego szukała, Józek miał bardzo tradycyjne podejście do życia, partnerstwo z żoną? raczej nie wiedział na czym miałoby to polegać, żona miała rodzić i wychowywać dzieci.
 
 
Tosia ponaglana niezadowoleniem swojej mamy decyduje się na małżeństwo z Józkiem.
Rok 1955 Antonina i Józef zawierają związek małżeński.
 

 
Pod koniec 1956 roku rodzi się ich pierwszy syn.

Zaś na początku 1958 rodzi się ich pierwsza i jedyna córka, czyli ja. Mama wymarzyła sobie, że będzie miała córkę z kręconymi włosami i tak właśnie jest, mam kręcone włosy.

Pod koniec 1959 roku rodzi im się drugi syn.

Mama z trójeczką dzieciątek i w czwartej ciąży, jedzie na Wysoczyznę Elbląską, na komunię córki brata dziadka. Ciąży na zdjęciu jeszcze nie widać, bo to jej początek dopiero, jednakoż te trzy małe dzieciaki to my jej dzieci. Odległość pomiędzy Wrocławiem a Łęczem nieopodal Zalewu Wiślanego to prawie 600 kilometrów, jazda oczywiście pociągiem z przesiadkami.

To była jedyna nasza wspólna tak odległa podróż, następne będą już znacznie krótsze.
 

Jak widać na zdjeciu Antosia ma już czworo dzieci, trzeci chłopaczek urodził się pod koniec 1961 roku.
Mieszkamy na 5 piętrze poniemieckiej kamienicy, to jest poddasze, w pokoju w kuchnią, bez bieżącej wody i kanalizacji, po wodę i do ubikacji trzeba zejść piętro niżej, do ogrzewania mieszkania służy piec zwany kozą.
Jej syn pierworodny, po zapaleniu opon mózgowych, choruje na padaczkę,. Józek, nasz tata, w dalszym ciągu znajduje czas na próby chóru i śpiewanie w nim. Tosia nasza mama śpiewa już tylko...w kuchni!
Mama nie pracuje już w spółdzielni krawieckiej, za to szyje po nocach, bo w dzień nie ma na to czasu, a dorobić trzeba. Jej mąż uważa, że to wstyd wystąpić do zakładu pracy o zapomogę, bo są przecież biedniejsze rodziny od naszej. Jedna pensja na 6 ludzi w tym 4 dzieci i jedno leczone prywatnie to niestety bardzo mało, dlatego to mam zarywa noce szyjąc.

W 1965 roku moi rodzice dostają duże mieszkanie komunalne, a w 1966 roku rodzi się jeszcze jeden chłopak,  a miała to być siostra dla mnie;)
Hmmm Tosia na poniższym zdjęciu nie wygląda na wypoczętą.

 Jak mój najmłodszy brat ma rok, siostra mojego taty ze swoją koleżanką wrabiają mamę w pracę w kiosku RUCHu. To one miały prowadzić kiosk, mama miała im tylko pomagać, obie panie są jednak słabego zdrowia i po krótkim czasie rezygnują z pracy zostawiając mamę w kiosku samą. Ponieważ dodatkowe pieniądze są bardzo potrzebne, rodzice organizują pracę w kiosku w ten sposób, że mama pracuje w nim połowę dnia, tato zaś po skończeniu swojej pracy jedzie do kiosku, aby mama mogła wrócić do domu i zająć się domowymi obowiązkami.

I tak to Antosia pracuje w kiosku, ogarnia pięcioro dzieci, ucząc się za najstarszego, bo on od maleńkiego biorąc leki przeciwpadaczkowe w szkole nie nadąża, to mama czyta za niego wszystkie lektury, a potem mu je streszcza, ma także stały kontakt z jego wychowawczynią.
Jest dla nas swoich dzieci opoką, chroni nas przed trudnościami, a także przed wygórowanymi wymagania naszego taty. To ona wie ile naprawdę kosztują nasze ubrania, tacie dla świętego spokoju mówi się cenę zaniżoną. To dzięki niej moi bracia mogą zapuścić długie włosy bo jest właśnie taka moda, a ja mogę sobie żyć w swoim świecie.
To nasza mama w trakcie kryzysu gospodarczego, gdy w sklepach tylko ocet, jest zaopatrzeniowcem naszej rodziny, ma wszak dzięki kartkom reglamentacyjnym liczne powiązania.
Ona poprzez swoje powiązania organizuje życie dzieciom, miedzy innymi załatwia wszystko co potrzebne do wesela swego syna.
Na zdjęciu poniżej, mama ze swoimi rodzicami, ze swoją bratową, oraz najmłodszą siostrą dziadka i jej córkami. Zdjęcie zrobione na weselu mego brata.

 Czas sobie płynie, Antosia ma już wnuki, w dalszym ciągu pracuje w kiosku i w dalszym ciągu jest otwarta na wszystkich bliźnich, dla siebie nie ma czasu. Jej mąż Józek przez wszystkie przeżyte wspólnie lata znajdował czas na swoją pasję, śpiewanie, była to dla niego także okazja do towarzyskich spotkań, oraz wyjazdów na występy chóralne. Jakoś tak wychodziło, że mamie nigdy nie zaproponował wspólnego wyjazdu.

Mama daje radę, bo przecież ma kochaną i kochająca rodzinę


 
Z tym dawaniem rady to niestety tylko tak wygląda dla obserwatorów z zewnątrz.
W Antoninie skumulowały się wszystkie życiowe trudności i napięcia, psychika mówi dość!
Mama 3 lata przed wiekiem emerytalnym ze względu na problem z kręgosłupem dostaje na rok rentę inwalidzką, liczy na to że po roku przedłużą jej to świadczenia na taki okres, że nie będzie musiała iść już do pracy przed emeryturą. Niestety jej nadzieje się nie spełniają, nie dostaje kontynuacji renty, ale do pracy już nie wraca. Na jakieś wizycie lekarskiej z mamy wylewają się nagromadzone emocje, lekarz nazywa mamę histeryczką i radzi aby zgłosiła się do psychiatry. 
I tak to mama leczyła się w poradni psychiatrycznej prawie 10 lat, leczenie niestety ogranicza się do przepisywania leków, a mamie potrzebna jest terapia, aby nauczyła się rozładowywać napięcia psychiczne i zaczęła w końcu myśleć także o sobie, leki powinny tylko uzupełniać terapię. Branie leków psychotropowych obciąża jej serce, mama nabawia się arytmii. Zmienia się także lekarz w poradni i wtedy podejmuję z mamą decyzję, że zamiast brania leków trzeba przemodelować życie.
Bratanica znajduje psiaka przywiązanego do drzewa, tak się składa, że są imieniny Antoniny i mama dostaje psiurka w prezencie. Podarek w skrócie Darek wspaniale spełnia rolę psychoterapeuty. Mamie przypadają poranne dyżury spacerowe. Musi się więc zmobilizować, wstać rano i wyjść z domu, znajduje sobie podwórkowe kumpele, spacerują razem, mama ma więc z kim porozmawiać.
 

Ja także włączam się do terapii, wyszukuje jej różne zajęcia, mobilizuje, wspieram psychicznie, mama trochę się wycisza. Nie jest idealnie, ale znacznie lepiej niż było.

Wspólne relaksacyjne spacery.

Wędrówki po Wrocławiu.

Wyjazd w rodzinne strony.
Na zdjęciu główna ulica Oksy, tutaj mama się urodziła i spędziła część swojego życia.
 
 
W dalszym ciągu powiększa się rodzina.
Na zdjęciu mama z najmłodszym wnukiem.
 

 Rok 2007.
Jak widać na zdjęciu, rodzina nasza całkiem spora. 
Antosia miewa okresy lepszego i gorszego samopoczucia, najgorzej jest przed świętami. Niestety nie potrafi zaangażować rodzinnej gromadki aby pomogła w przygotowaniu świątecznego przyjęcia. Wyżerkę dla tej czeredki na zdjęciu przygotowujemy ona i ja. Dlatego to mama na kilka tygodni przed świętami jest w totalnym stresie.

 Babcia Tosia i dziadek Józek z wnukami.

Darek niestety odszedł za Tęczowy Most, w psychoterapii zastąpił go Morus, przygarnięty ze schroniska.


Wspólne spacery to najlepszy relaks.




Drzemka z przyjacielem.

 
Rok 2011, tato zmarł w lipcu 2010.
Mama zaczyna mieć problemy z wyjściem z domu, miotają nią rozterki, niby chce ale wynajduje preteksty aby jednak nie wyjść, jest to szarpanina wymagająca ode mnie wielkiej determinacji aby jednak wyszła na dwór, jednak jak już wyjdzie to jest z tego bardzo zadowolona.

 
Rok 2012, Antosia ma 80 lat.

Jeszcze rozpoznaje całą swoją rodzinę.




 
Rok 2013 ponieważ Morus także odszedł za Tęczowy Most, a mama już nie wychodzi regularnie na dwór, w domu zamiast psa terapeuty jest kot Myk i on także jak widać pełni rolę terapeutyczną.


Czas płynie, Antosia zaczyna mieć problemy z rozpoznaniem swojej rodziny.
Jej fobie coraz bardziej utrudniają nasze wspólne życie.
Mama boi się wiatru, więc coraz więcej wysiłku muszę włożyć w to aby wyszła z domu.
Boi się upałów, więc jak jest bardzo gorąco to ona ubiera na siebie coraz więcej rzeczy im bardziej się poci tym więcej rzeczy na siebie wkłada
Nie lubi się myć, przecież skoro nie widać brudu, a wiadomo że jest on przecież czarny, to ona jest czysta.
Smakują jej już tylko słodkie potrawy.
Nie trafiają do niej żadne rzeczowe argumenty, ona wie najlepiej.
Nigdy się z mamą nie kłóciłam, ale teraz zaczynam podnosić głos, a ona specjalnie zaczyna mnie prowokować do awantur, bo kłótnie rozładowują jej napięcia psychiczne.

Jest coraz trudniej, bo mama jeszcze dużo oczekuje od życia, ale fobie coraz bardziej ją ograniczają.
Jeśli się ją uda nakłonić do wyjścia z domu to nie jest to już dla niej relaks i dla nas także, bo nic nie sprawia jej już przyjemności i wszystko przeszkadza, prowokuje awantury.
Rozpoznaje już tylko mnie i mojego najstarszego brata, bo razem z nią mieszkamy.
Na szczęście po takich pełnych awantur i napięć dniach następują okresy wyciszenia i wtedy razem z bratem możemy trochę odsapnąć.
Sytuację łagodzi także to, że po dniu pełnym napięć i awantur przychodzi do mnie wieczorem przed snem i dziękuje mi za opiekę i życzy pięknych snów.

Antosia odziedziczyła po swojej mamie nadwrażliwość na ból, zdawałam sobie z tego sprawę i pamiętałam dlaczego babcia umarła. 
Babcia złamała biodro i leżąc w szpitalu, nie pozwalała personelowi medycznemu się dotknąć, dostała odleżyn i po bardzo długich cierpieniach zmarła.
Dlatego to tłukło się po mojej głowie: 
Nie można dopuścić do tego aby mama przestała chodzić,
nie można dopuścić do tego aby mama przestała chodzić,
nie można dopuścić do tego aby mama przestała chodzić,
nie można dopuścić do tego aby mama przestała chodzić,
nie można dopuścić do tego aby mama przestała chodzić...
Wymyślaliśmy więc dla niej jakieś zajęcia, aby tylko była aktywna.
Bracia grali z nią w karty, układali puzzle.
Jednak jej ulubionym zajęciem było obieranie ziemniaków i warzyw.
Rok 2019.
Na zdjęciu ostatni mamy wyjazd za miasto, moje nakłanianie jej do tego wyjazdu trwało prawie godzinę, dlaczego ją nakłaniam, staramy się aby dostarczyć jej dodatkowych bodźców.
Bo mama czeka, na coś niezwykłego w swoim życiu.
Ponieważ rozpoznaje siebie tylko na zdjęciach z okresu młodości, dochodzę do wniosku, że czeka na powrót młodości, utwierdza mnie w tym przekonaniu jej niewiara w śmierć swoich rodziców. Ciągle o nich dopytuje, niepokoi się, że tak dawno wyszli i jeszcze nie wracają.

Koniec roku 2020. Niedawno skończył się trwający rok remont naszej kamienicy, był to niezwykle trudny dla nas okres, właściwie traumatyczny. Zrujnowana remontem klatka schodowa całkowicie zamyka mamę w domu. Mnie także bardzo często utrudnia wyjście na zewnątrz.
Atmosfera w naszym domu coraz gęściejsza. Mama coraz bardziej niespokojna żyjąca w swoim świecie, a ja z bratem niezmiernie zmęczeni psychicznie.
Jak widać na zdjęciu, mama pomimo niejasnego umysłu, sprawna fizycznie, panuje także nad potrzebami fizjologicznymi.
Cały czas jednak patrzy na drzwi wejściowe, czeka...


Opieka nad mamą zaczyna przerastać całą rodzinę!
Bardzo trudno nam dopuścić myśl, że trzeba jednak poszukać dla mamy domu opieki, powoli dochodzimy do tego że jednak nie damy już rady.
30 października mama od rana jest bardzo niespokojna, po obiedzie kładzie się aby trochę odpocząć, przykrywam ją kocem i idę do swojego pokoju. Po jakiś czasie podrywa mnie krzyk!
Mama wstała aby pójść się załatwić, potknęła się o widoczny na zdjęciu próg i upadła. Z wielkim trudem udaje nam się ją podnieść i posadzić na fotelu biurowym z kółkami. Mama skarży się na silny ból w biodrze, wzywam pogotowie i ratownicy orzekają, że mama złamała biodro i zabierają ją do szpitala. Mama jednak pod wpływem stresu i bólu dostaje temperatury, dlatego to ratownicy orzekają, że to na pewno sprawka koronawirusa. Mama zanim trafi na ortopedię musi czekać na wynik wymazu, na szczęście wynik jest ujemny.

I tak to zadziało się to czego najbardziej się obawiałam, mama tak samo jak jej mama zostaje unieruchomiona i tak samo jak babcia nie pozwala się dotknąć. Personel w szpitalu nie może nawiązać z nią kontaktu, ma także problem z opieką nad nią. Różne okoliczności zaś sprawiają, że nie zostaje zoperowana. 
Rozrabiający koronawirus sprawia, że nie możemy mamy odwiedzać w szpitalu, leży w nim 5 tygodni, my w tym czasie gorączkowo szukamy miejsca w zakładzie opiekuńczo- leczniczym w którym ma być kontynuowane leczenie złamanego biodra. Prawie cudem udaje nam się takie miejsce znaleźć, mamę przewozi tam karetka szpitalna. My w dalszym ciągu nie widzimy się z mamą, no bo przecież ten rozrabiający koronawirus narzuca rygorystyczne ograniczenia. Mamy informacje z zakładu, że mama tam także jest bardzo niespokojna i trudno ją pielęgnować bo nie daje się dotknąć. Badają ją lekarze specjaliści, ortopeda stwierdza, że noga mamy ta ze złamanym biodrem jest krótsza. co uniemożliwi jej chodzenie.
18 grudnia 2020 roku o godzinie 10,00 mama umiera, jako przyczynę śmierci podano niewydolność sercowo-oddechową.
Ja wolę myśleć, że w końcu znalazła to na co czekała, tylko że nie na tym ale innym świecie. Jest już spokojna i nie cierpi!!!

Musiałam to wszystko napisać, zmiana jej osobowości w ostatnich latach jej życia, mój  olbrzymi wysiłek związany z opiekowaniem się nią, to sprawiło, że zapomniałam, tak zapomniałam, jaka była kochana i dobra.
To wspomnienie pomogło mi to sobie przypomnieć, a także wyciszyć emocje.
 
Moja mama Tosia i ja jej córka z kręconymi włosami!!!


Jutro 29 grudnia 2020 o godzinie 13,00 odbędzie się pogrzeb Tosi.
Niech śpiewa i tańczy i promiennie się uśmiecha tam gdzie teraz jest i w naszej pamięci!!!