wtorek, 19 listopada 2019

Guz "nabity w butelkę" ;)


Zaczęło się to wczesnym latem. Po kilkuletniej przerwie przyszło do mnie zaproszenie na mammografię.
Nareszcie!
Tak tak, wiem że w moim wieku mogę to badanie zrobić bez zaproszenia, wystarczy zarejestrować się w jakimś ośrodku. Zarejestrować się, ot proste!


Hmmm, chodziło mi po głowie, żeby w końcu to zrobić, jednak lata mijały, a tego nie robiłam...


Przysłanie mi tego zaproszenia to była dobra rzecz, bo już...po miesiącu sięgnęłam po telefon ;)
Zarejestrowałam się, zrobiłam badanie, ale odebranie wyniku zaczęło mi się rozciągać w czasie.
I tak to, dotarłam po wynik, z dwutygodniowym opóźnieniem,  a wręczająca mi go pani poinformowała mnie, że mam się udać do rejestracji, aby zarejestrować się na USG...do dalszej diagnozy.
Posłusznie podreptałam tam gdzie mnie skierowano, zarejestrowałam się i...
dopiero w domu obejrzałam wynik.
A diagnoza? w prawej piersi, guz!!!
Jakoś mnie to nie zdzieliło obuchem, wszak diagnozy mogą się mylić...


Dzień przed badaniem cuś mnie jednak, tam gdzieś w środeczku zaczęło gnieść...
Na badanie, pomimo wyznaczonej godziny, musiałam kilkadziesiąt minut poczekać.
W końcu leżę ja sobie na kanapie, pan doktor mnie bada, konsultując się z jakąś asystentką.
Bada, bada, bada...
Prosi do konsultacji także swoją przełożoną i...
GUZA NIE MA!!!
Cała trójka dochodzi do wniosku, że to co na mammografii wyszło jak guz to zlepek przewodów mlekowych.
Pamparampampam nie ma guza, łoooo!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Ten mój spokój jednak, nie był tak do końca spokojny...
ULGA!!!
Wyraźnie poczułam ulgę :)
I ona, ta ulga, unosiła mnie tak ze 2,3 milimetry nad ziemią, a że nie miałam przez to należytej przyczepności do podłoża, to zaczęło mnie nosić ;)
Zaniosło mnie co prawda niedaleko, bo do Sky Towera, ale za to tam, odbywała się właśnie giełda staroci i takich innych wyciągaczy piniędzy ;)
No i...wyciągnął ze mnie pieniądze ten jarmark różności ;)
Kupiłam same najpotrzebniejsze i niezwykłej urody rzeczy!!!
Lampę, z radzieckiego telewizora z lat osiemdziesiątych ubiegłego tysiąclecia, oliwiarkę z socjalistycznego PGR i...w połowie splaszczoną butelkę po rumie Liberte ;)

Widzieliście kiedyś splaszczone szklane butelki? Jak wyglądają można zobaczyć pod tym linkiem  https://www.pracowniatynka.pl/tag-produktu/splaszczone-butelki/
Kilka lat temu widywałam je dość często na wrocławskich jarmarkach, kusiły mnie, ale dawałam odpór.
A tu ta unosząca mnie nad ziemią ulga, zaczęła mącić i skierowałam me nadobne oczęta na butelczynę nie do końca spłaszczoną na której widniał taki wzór!
Wiecie co to jest?
Butelka jest po rumie, a rum to napitek żeglarzy i na tej butelce jest żaglówka właśnie :)


 I kupiłam tą butelkę.
I zaczęło mi coś mówić, że może niepotrzebnie...


 A tam niepotrzebnie, no przecież coś z niej wymyślę...
I zaczęłam szukać w umyśle mym...
Butelka z żaglówką, to jak wspomnienie z wakacji, jeszcze tylko listu od rozbitka w niej brakuje...
Ale porzuciłam ten pomysł z listem, bo nie bardzo mi się chciało wymyślać jego treść ;)
Skoro żaglówka to i morze, a jak morze to muszla i przypomniało mi się, że mam, mam okazałą taką, którą kupiłam z...10 lat temu.
Odszukałam ją, przyłożyłam do butelki, a ona idealnie wpasowała się w tą zapadniętą krzywiznę :)


 Można było uznać to już za skończone dzieło,
ale to dziecko we mnie kazało mi dołożyć jeszcze jakąś bajkę ;)


 I dlatego powstał dziwoląg, cuś pomiędzy samolotem, a smokiem ;)
Okulary to ślepia stwora, jednak udają trochę śmigło samolotu :)


Aby poczwara stała stabilnie dałam jej łapki ze szkieł okularowych


 Na ogonie przykleiłam kilka koralików.


 A otwór butelki zakleiłam szklanym jajeczkiem.






A teraz należało zdecydować, czy ma to być tylko kurzołap, czy może jednak coś więcej :)


 I jak widzicie mam jedyną w swoim rodzaju, doniczkę na moją miniaturową paprotkę :)










 Można by tą historyję podsumować tak trochę luzacko, że gdyby nie domniemany guz, nie miałabym oryginalnej doniczki...ale to nie jest dobre podsumowanie!
Wykorzystam tą moją historię i wrzucę na koniec trochę "dydaktycznego smrodku" ;)
Badajcie się kobiety, bo ja z tą diagnozą to farta miałam!
Niestety takie zdiagnozowane guzy nie zawsze dają się "nabić w butelkę". Najczęściej są to guzy prawdziwe, ale wcześnie wykryte dają się wyleczyć!
Z paniką jednak można poczekać na ostateczne rozpoznanie:)
A najlepiej gdyby udało się podejść do feralnej diagnozy racjonalnie i bez paniki poddać się leczeniu.
W chorobach nowotworowych bardzo ważne jest to aby nie wpadać w panikę, ale wierzyć z całej mocy, że damy radę!!!
Ja dwa razy dałam radę, ale przez leczenie onkologiczne nie chciałabym już przechodzić, dlatego obiecałam sobie, że za 2 lata nie będę czekać na zaproszenie ino sama z siebie pofatyguję się na mammografię!!!




piątek, 8 listopada 2019

Listopadowa "chwileczka zapomnienia"...

Listopadowy czwartek słoneczkiem wciskał się przez okno. Chciałoby zapomnieć się, chycić za aparat i lecieeeeeeeeeć, aby zamknąć w kadrach ostatki złotej jesieni.
Echhhhh, "zapomnieć się", no cóż chciałoby się, ale szara rzeczywistość chwyta za chabety, przytrzymuje i przypomina, te Mary cha cha zupę na obiad masz ugotować!!!
Gotuję zupę, a słońce w dalszym ciągu zagląda przez okno i kusi...
Krzątam się przy tej zupie, opędzając jeszcze takie inne domowe...
Przysiadłam w końcu na chwilę aby odsapnąć i dopadł mnie bezwład.
Słońce jednak nie odpuszcza, wabi, zbieram się więc w sobie, ładuję do plecaka aparat fotograficzny, do dużego plecaka, to ważny szczegół.
I człapię w kierunku fosy, po złoto tej listopadowej jesieni  :)
Dlaczego taki kierunek?
Bo tam sporo pięknej jesieni!


A, i tamtędy wiedzie droga do galerii handlowej, w której po tej "chwileczce zapomnienia", muszę zrobić zakupy ;)


Jednak na razie o tym szaaaaa!!!

Zbieram złoto w kadry :)












Razem ze złotem załapały się i gołębie ;)




A oto ulica Podwale.


I miejska fosa.
To samo miejsce, gdzie na wiosnę było tyyyyyyyla fiołków!!!


Nad wodą fosy, buk dzieli się ze mną miedziano złotymi listkami.








Po wodzie pływa zaś łabądek,


kaczusie,


mewa,


Łooooooo!!!!!!!!!!!
Jaki śliczniusi ten kaczor :)


I tu zapominam się całkowicie!!!


Kaczor robi sobie toaletę, a ja...


stoję i pstrykam :)
Napstrykałam mu chyba z 50 zdjęć ;)


Zajęta kaczorem, wyczułam jednak, że obok mnie cuś się kręci...


Dałam spokój kaczce i spojrzałam w bok.


Bardzo blisko sterczała wrona i...uważnie mnie obserwowała.


To nie było typowo wronie zachowanie, bo one nie lubią bezpośredniego kontaktu z ludźmi, a ta specjalnie czekała aż ją zauważę!


Oczywiście skierowałam obiektyw w jej kierunku, a ona chyba sprawdzała co to jest to takie duże i czarne pudełko.


I tak żeśmy sobie na siebie patrzyły, ja oczywiście przez obiektyw i pstrykając zdjęcia.






Czyż ona nie jest sympatyczna? :)






Wroniusia stwierdziła, że to czarne co pstryka, nie robi krzywdy, zeszła więc na trawnik


i zaczęła przerzucać liście.


Zegarek przypomniał mi, że czas przeznaczony na "zapomnienie" kończy się.


Opuściłam więc szukającą skarbu wronę i podreptałam w stronę galerii handlowej.
Obejrzałam się jeszcze za siebie.


Lubię te kamienice i tak fajnie odbijają się w wodzie.


Listopad jeszcze taki nie do końca liściopadowy,  dużo ich jeszcze na drzewach i nawet nie do końca się przebarwiły.






Kooooooniec "chwili zapomnienia", właściwie to chwileczka tylko była, ale przecież piękna :)