O rety rety toż to już sierpień mamy! Miałam Wam pokazać jak to przez kilka upalnych lipcowych dni leniwie siedziałam pod sosnami. A tu...bach i uliczne nasze...szczury, zafundowały mi prawie dwutygodniowy odwyk od internetu!
Pod sosnami leniłam się przez 4 dni od 18 lipca, wróciłam do domu i
zaraz następnego dnia do akcji wkroczyły te szczury i ukradły
internetowy sygnał.
A że taki był właśnie powód braku dostępu do sieci dowiedziałam się 2 sierpnia, kiedy to miałam wrócić do nałogu, bo infolinia zapewniła mnie że to wtedy zjawi się fachman i odda mi dostęp do sieci.
Zamiast się zjawić zadzwonił i oznajmił że interneta to dzisiaj jeszcze nie będzie, moje gniewne protesty skłoniły go do usprawiedliwienia się i tak to dowiedziałam się o tych szczurach które poprzegryzały przewody. Zrobiły to cichaczem i nie powiadomili ekipy naprawiaczy, a oni biedni nie mogli znaleźć przyczyny awarii.
A ja, też bidna nerwowo ogryzałam paznokcie w oczekiwaniu na dostęp do mego uzależniacza ;)
No ale w końcu jest relacja o sosnach
Otóż jest obstalowany domek w sułowskim ośrodku, a w domku tym 5 miejsc do spania, poszukiwane są osoby na 2 wolne miejsca, padło na mnie i na brata współmieszkańca mego.
Heeeeee, w Sułowie, w ośrodku tym, byłam przez 3 dni w 20019 roku. Pięknie położony on, w Dolinie Baryczy. Domki stoją sobie pośród dorodnych drzew, tylko że...ich standard peerelowski jeszcze jest.
W czasach PRLu bywałam w ośrodkach położonych w tej okolicy, wtedy nie przeszkadzała mi zupełnie zgrzebność wypoczynku, jednakoż teraz jestem kilkadziesiąt lat starsza i po różnych takich zdrowotnych przejściach, w związku z tym jest mi potrzebna łazienka w bezpośrednim sąsiedztwie.
Dylemat więc miałam, a o moim wyjeździe zadecydowały...słoneczniki ;)
Jednakoż wczesne kwitnienie, susza i wysokie temperatury nie służą słonecznikom.
Niektóre mizerniutkie takie jak na zdjęciu niżej.
A te które wyrosły, biedne, umęczone, nie mają siły podnosić kwitnących głów do słońca.
Aby moja determinacja dzielnie trzymała mnie w pionie, a było mi to niezwykle potrzebne, na nasze powitanie przyleciały do nas dzięcioły :)
Po przyjeździe siadłam ja sobie na krzesełku obok bardzo niestety prymitywnego naszego domku, aby dać telefoniczne instrukcje bratanicy, odnośnie obsługi naszego kota Myka...
i wtedy przyleciał on, dzięcioł duży i przysiadł sobie na drzewie prawie na wyciągnięcie ręki.
Aparat oczywiście był w domku, zanim z nim wróciłam, ptak przeniósł się już na drzewo bardziej oddalone.
Jednak w tym ośrodku dzięciołów jest całkiem pokaźna ilość i miałam z takim jednym spotkanie prawie hmmm intymne ;)
Większość wypoczywającego luda ptakami nie interesowała się zupełnie, upał niemożebny gnał ich nad basen, a ja dziwaczka, która jakoś tak, nie nauczyłam się pływać, poszłam sobie w zaciszne wyludnione miejsce, przysiadłam na ławeczce, z aparatem fotograficznym oczywiście, wytężyłam słuch i wzrok i zobaczyłam!
Nad głową mą fruwały sobie z drzewa na drzewo.
albowiem zaprezentował mi się z każdej strony :)
Nie mam niestety aparatu z teleobiektywem, bo mogłabym mu sfotografować każde piórko ;)
A w tym oliwkowozielonym gąszczu udało mi się...
wypatrzyć i sfotografować sójkę :)
A gdzie to się działo?
Ano w Sułowie.
Zakładowy ośrodek wrocławskiego MPK
położony jest pośród lasów w Dolinie Baryczy.
W dolinie tej oprócz rzeki jest także mnóstwo stawów.
Ośrodek do którego jedziemy znajduje się przy takiej małej wodzie, w dali widać jeden z jego domków.
A oto już jesteśmy na miejscu.
Kiedyś daaaaaawno temu było w tej okolicy takie swoiste peerelowskie
zagłębie wypoczynkowe. Swoje zakładowe ośrodki miały wszystkie większe
wrocławskie zakłady pracy.
Jednakoż jako zorganizowany ośrodek i do tego zakładowy ostał się tylko ten należący do MPK.
Łóżeczko dziecięce z tegoż względu, że bratostwo moje robiło za ofiarnych dziadków przez te kilka dni. Zresztą nie tylko oni, albowiem cały ośrodek roił się od ofiarnych dziadków i ich wnuków.

Dzieci cudowne są, pracowałam z taką malizną przez lat 20. Należy jednak mieć dla nich cały ocean cierpliwości i właściwie prawie całodobową mobilność.
Oto braciszkowie dwaj na swoich wspaniałych maszynach.
a mały zapitalał za nim, przebierając nożynami.
Nożyny naszych maluchów niezwykle sprawne są, niestety o moich już tego nie można powiedzieć, zwalniało mnie to z obowiązku nadążaniem za nimi, no i ja tylko ciociobabcia, zresztą starsza o ładnych parę latek od rodzonych dziadków. To babcia i dziadek podążali za ruchliwymi maluchami.
Mianowicie...aparat fotograficzny z...wysuwanym duuuuużym obiektywem.
Przedmioty które znajdowały się hen daleko, obiektyw przybliżał tak całkiem bliziutko i robił im dokładne zdjęcia, które można było oglądać na wyświetlaczu.
Lato do siebie ma to, że...upalne bywa.
Dlatego to żar lał się z nieba, a ja siedziałam sobie pod sosnami, gapiłam się na nie, no i zdjęcia robiłam
A także odkrycia przyrodnicze.
Odkryłam ze zdziwieniem, że na sosnach także rośnie...jemioła!
Jest to dla mnie całkowita nowość, jakoś do tej pory nie zwróciłam na to uwagi.
Na chmurki też się gapiłam śmiszne takie ;)
A co do spartańskich warunków wypoczynku, to wyrosłam już z nich całkowicie!
Jeśli kiedykolwiek pojadę jeszcze do Sułowa to do tych domków z węzłem sanitarnym i będę się trzymać za to słowo ;)
Wakacyjne pozdrowienia ślę z...Wrocławia mego :)